Nigdy nie ukrywałam i ukrywać nie będę, że Stephen King jest moim ulubionym autorem książek. Staram się być wobec jego powieści obiektywna, ale nie zawsze mi się udaje, jak w przypadku "Cujo", w którym widziałam wady i próbowałam samą siebie przekonać, że to nie było aż takie dobre, ale zwyczajnie się nie da. Uwielbiam styl pisania Kinga, uwielbiam to co tworzy, uwielbiam to jak działa na moją wyobraźnię i jak plastyczne są opisy w jego książkach.
"Rose Madder" to powieść o Rose Daniels, która po czternastu latach mieszkania z okrutnym, psychopatycznym mężem, Normanem, w końcu postanawia wyrwać się z koszmarnego życia i pewnego dnia po prostu wychodzi z domu i wyjeżdża do innego miasta, w którym powoli zaczyna układać sobie życie. W jednym z kantorów Rosie widzi obraz zatytułowany "Rose Madder". Tymczasem za kobietą podąża jej mąż.
Z "Rose Madder" wcale nie było inaczej niż z jakąkolwiek inną powieścią Kinga. Zakochałam się. Ta książka stała na mojej "kingowej półce" już od dłuższego czasu, kupiona kiedyś na przecenie w Biedronce, ale nie miałam ochoty się za nią zabierać. Wolałam przeczytać dobry horror, albo kryminał czy fantastykę, a nie taki "kobiecy thriller". Nie dajcie się zwieść - poza faktem, że jest w tej książce dużo kobiet, wcale nie jest kobieca. Wzięłam tą powieść bo chciałam coś lżejszego na weekend spod pióra mojego ulubionego autora, a dostałam dobry i mocny thriller.
King świetnie zarysował portret psychologiczny głównych bohaterów. Książka nie jest aż tak długa, żeby miał miejsce na opisanie każdego, nawet mniej ważnego (jak na przykład w "Sklepiku z marzeniami"), jednak i tak podczas czytania miałam wrażenie, że znam wszystkie postaci, które się tam przewijają. Co do głównej bohaterki Rosie, doskonale widać jej przemianę na kartach tej powieści. To jak się rozwija, jak coraz lepiej daje sobie radę w świecie, po piekle, jakie zafundował jej mąż. A Norman... cóż, w rozdziałach z jego perspektywy czułam się, jakbym wnikała do głowy psychopaty. Naprawdę aż chwilami mnie ciarki przechodziły, kiedy rozdziały były o Normanie. A były dosyć często - mniej więcej na zmianę z Rosie. Nie chcę nic nikomu zaspoilerować, ale, jeśli chodzi o Normana, najdziwniej się czułam czytając o nim, kiedy zaczął się wątek z maską byka. Nie wyjaśnię nic więcej, kto czytał ten wie, ale naprawdę... to było dziwne.
Obraz "Rose Madder", który kupuje Rosie, pomaga jej przeniknąć do innego świata, do świata namalowanego na płótnie. I nie jest to żaden wielki spoiler - dowiadujemy się tego już po przeczytaniu opisu z tyłu okładki. Ja czytałam książkę bez przeczytania opisu i, kiedy tylko pojawił się obraz od razu wiedziałam o co z nim będzie chodzić. Nie było więc efektu wow, ani wielkiego zaskoczenia. Wątek obrazu nie jest najważniejszy, ale myślę, że równoważny z główną fabułą. Opisy tego świata, do którego wkracza Rosie, są bardzo plastyczne, bardzo oddziałują na wyobraźnię. I, choć są dziwne (jak to u Kinga), to nie ma się najmniejszego problemu z wyobrażeniem sobie wszystkiego.
King jak to King, nie cacka się z czytelnikiem. Czytamy o morderstwach, o przemocy domowej. Są przekleństwa i fetysze. Nie wiem kto kiedykolwiek nazwał tą książkę kobiecym thrillerem. Są tam kobiety, jest przemoc domowa i wyzwalanie się z niej, ale to tylko czubek góry lodowej. Książka jest dla dorosłych odbiorców. Nie jest to najmocniejsza książka z repertuaru Kinga, ani nawet jedna z mocniejszych, ale nadal mocna. Nie brak w niej też tego specyficznego dla Kinga klimatu, tego, przez który, choć to tylko książka, rozglądamy się od czasu do czasu po pokoju z dziwnym niewyjaśnionym niepokojem. Nie ze strachem - wszak to tylko słowa pisane - ale z niepokojem.
A tak przy okazji - wspominałam, że nie jestem kochliwa? Chyba będę musiała to odwołać. Kocham Billa. Uwielbiam go. Jest cudownym facetem. Był jeden jedyny moment, kiedy mnie denerwował - pod koniec książki - ale też go rozumiałam, więc to nic takiego. I tak go kocham.
Oceniłam tą książkę na 7/10 gwiazdek w skali lubimy czytać, czyli na bardzo dobrą. Czegoś zabrakło mi w niej, żeby dać więcej. Może portretów psychologicznych każdej napotkanej osoby - liczyłam trochę na to, że dowiemy się czegoś więcej o tym, co przeżywały wcześniej przyjaciółki Rosie z terapii. A może czegoś innego. Nie do końca wiem. Ale i tak była naprawdę świetna. I myślę, że byłaby całkiem dobra na rozpoczęcie przygody z Mistrzem grozy dla osób o słabszych nerwach. Może innym razem napiszę co uważam za najlepsze książki z dorobku Kinga - te najstraszniejsze z najstraszniejszych - ale nie każdy lubi mocny horror. A to było naprawdę dobra lektura, trochę mocna, trochę niepokojąca, ale bez wielce szokujących opisów i czytaniu z szeroko otwartymi oczami. Ale nie kobieca, zdecydowanie nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz