Zazwyczaj tego nie robię, bo i tak nic z tego nie wychodzi, ale stwierdziłam, że spróbuję. Nie będą to żadne moje osobiste postanowienia, bo takiej listy nie mam zamiaru tworzyć, ale stricte książkowe. I nie będzie ich dużo ;)
Lista postanowień na 2018 r.: 1. Czytać codziennie
Niestety w minionym już roku było z tym różnie. Nie narzucam sobie nic w stylu "przeczytam 100 stron dziennie". Chcę wrócić do regularnego czytania w miarę łagodnie, bez zmuszania się. Nawet jeśli nieraz przeczytam w ciągu dnia tylko jedną stronę, w porządku. Po prostu chcę codziennie zajrzeć do książki.
2. Audiobooki
W grudniu 2017 zaprzyjaźniłam się z audiobookami. Miałam do nich kilka podejść, ale źle to robiłam. Traktowałam to trochę jak obowiązek, starałam się słuchać klasyki, bo wiedziałam, że normalnie jej nie przeczytam (niestety nie przepadam za klasycznymi historiami, choć staram się przekonać). Bardzo mnie to zniechęcało, bo nie miałam ochoty słuchać czegoś, co mnie nie bawi. Jednak odkąd zmieniłam studia spędzam łącznie godzinę dziennie na dojazdach, a jeszcze trzeba dojść na uczelnię i z powrotem... trochę czasu zjada samo chodzenie. W komunikacji publicznej czytać nie potrafię - próbowałam, ale bardzo ciężko mi się skupić. W grudniu postanowiłam spróbować ponownie, ale tym razem z historią, którą chcę poznać. Wyposażyłam się w audiobooka "Z mgły zrodzony" autorstwa Brandona Sandersona, którego wielbię, czytanego przez genialnego lektora - Marcina Popczyńskiego. I szybko sytuacja odwróciła się o 90 stopni - już nie podchodziłam do tego tak "jadę autobusem, więc niech będzie, posłucham audiobooka". Zaczęłam myśleć "co by tu porobić, żeby móc posłuchać audiobooka?". Nie potrafię gapić się w ścianę i słuchać, ale nieraz gram przez 3 godziny w tetrisa tylko po to, żeby posłuchać ;) Słucham podczas gotowania, spaceru z psem, zakupów... no, gdzie się da. I moim postanowieniem jest zawsze mieć przy sobie jakiegoś audiobooka. Nie lubię czytać kilku książek na raz, ale słuchać jednej, a czytać drugą potrafię, historie mi się nie mieszają, no i poznaję dwa razy więcej historii, bo słucham wtedy, kiedy czytać bym nie mogła.
3. Bieganie
Mało to książkowe, wiem. Ale ma bardzo duży związek z poprzednim punktem. Jak pisałam, szukam aktywności, które pozwolą mi słuchać audiobooków. Mimo wszystko granie w tetrisa jest mało pożyteczne ;) Postanowiłam więc wrócić do biegania - przerwałam niestety jakoś w marcu zeszłego roku i nie mogę wrócić. Mam nadzieję, że wizja poznania dalszego ciągu historii będzie mnie motywować do codziennego wskakiwania w dres.
4. Przeczytam 30 książek
Niezbyt dużo, ale przeminęły już czasy, kiedy czytałam po 50-60 pozycji w roku. Może kiedyś wrócą, ale od trzech lat niezbyt mi to wychodzi. A 2017 rok był dla mnie trudny pod wieloma względami (choć też przełomowy i lepszy od 2016), także czytelniczym. Nie chcę się jakoś katować i czytać na siłę. Mam takie małe postanowienie, że przeczytam minimum 12 książek - i tak będę zadowolona, patrząc na to w jakim momencie życia jestem. Ale postaram się przeczytać tyle ile w 2017 czyli 20, a 30 to takie wygórowane postanowienie - nie będę zła jak mi się nie uda, ale jeśli się uda, to będę zadowolona.
5. Będę czytać/słuchać przy każdej okazji
Staram się nauczyć wrzucać do torebki słuchawki oraz czytnik. Raczej nie lubię targać ze sobą papierowych grubasów i chcę się nauczyć czytać papierowe książki w domu, słuchać audiobooków, kiedy nie mogę czytać, a ebooki czytać, kiedy mogę, ale jestem poza domem. Nie wiem czy dam radę z 3 historiami na raz, ale będę się starała. Chodzi głównie o wykorzystywanie okazji - kolejka do lekarza, wyjście do sklepu, okienko na uczelni, spóźniający się wykładowca - postaram się w takich sytuacjach zająć książką.
6. Czytać więcej hard fantasy (z naciskiem na hard)
Uwielbiam ten gatunek, a w 2017 roku przeczytałam tylko dwie pozycje z tego gatunku. Przeczytałam kilka młodzieżówek, ale to się nie liczy. Chodzi mi o takie prawdziwe fantasy. Rok zaczęłam już z audiobookiem "Studnia wstąpienia" Sandersona, oraz z papierowym "Dawcą przysięgi" - również Sandersona, więc jest dobrze. Miejmy nadzieję, że będzie tak dalej.
7. Wyjść ze strefy komfortu
To moje coroczne postanowienie od nie wiem ilu lat, ale cały czas obracam się wokół tego samego - fantasy, młodzieżowe fantasy, kryminał, thriller, książki wojenne. I tak w kółko. Chcę spróbować przekonać się do klasyki, co idzie opornie. Mam zamiar też w końcu przeczytać coś sci-fi - z serialami i filmami się udało, więc może z książkami też. Poza tym jakaś książka postapokaliptyczna, bo nigdy nie czytałam. I pewnie jeszcze coś uda się wymyślić.
I to już wszystkie moje postanowienia. Nie mam ich zbyt dużo, bo i nie chcę trzymać się kurczowo jakiejś listy. Jak mi się nie uda, trudno. To bardzo luźne postanowienia, nic szczególnego ;)
Witam was w nowym roku :)
Mam takie ciche noworoczne postanowienie, żeby pisać recenzje regularnie, a nie tylko, kiedy mi się przypomni. Na dobry początek postanowiłam zrobić małe podsumowanie poprzedniego już roku.
W 2017 przeczytałam niewiele, bo raptem 20 pozycji. Nie jest to rekordowa ilość, ale wynikało to z różnych prywatnych sytuacji, oraz, jakżeby inaczej, studiów, na które również trzeba trochę poczytać, choć niekoniecznie tego, co by się chciało i o tych pozycjach tutaj mówić nie będę ;)
Nie jestem najbardziej dumna z ilości przeczytanych książek, ale jestem pozytywnie zaskoczona ich jakością. Szczerze mówiąc nie było w tym roku ani jednej książki, która była tak naprawdę zła. Zdarzyło się kilka niewielkich zawodów, przez moje zbyt duże oczekiwania dotyczące pewnych pozycji, ale po przemyśleniu sprawy, te książki też nie były jakieś tragiczne - po prostu gorsze niż się spodziewałam i niż świadczyły o nich powszechne pozytywne recenzje. Ale nie wszystko musi się wszystkim podobać :)
Zacznę więc od tych właśnie książkowych zawodów, jednak nie twierdzę, że te książki były złe. Widziałam w nich pozytywy, przyjemnie się je czytało, po prostu spodziewałam się czegoś więcej.
Zdecydowanie największym moim zawodem była "Kasacja" Remigiusza Mroza. Przeczytałam już kilka kryminałów jego autorstwa, przede wszystkim mojego ukochanego Forsta. Miałam nadzieję, że w serii z Chyłką również będę się zaczytywać. Rozumiem skąd biorą się zachwyty, postacie wykreowane są świetnie, sama kilka razy się uśmiechnęłam, ale... cóż, ani trochę nie obchodziło mnie co będzie dalej, nie interesowało mnie co będzie z bohaterami, ani jak książka się zakończy. Prawdę mówiąc kompletnie nie pamiętam o czym ta powieść była. Lubię styl Mroza, czyta się go bardzo lekko, więc i tą książkę przeczytałam w miarę szybko, ale niestety się wynudziłam, nie działo się nic co przykułoby moją uwagę. Po kolejne książki z serii o Chyłce zdecydowanie nie sięgnę, choć z pewnością będę śledzić inne książki tego autora.
Kolejnym zawodem, choć już nieco mniejszym, było "The Call. Wezwanie" Peadara O'Guilinego (tak odmienia się to nazwisko?). I tutaj od razu wyjaśniam - książka była okej. Po prostu okej. Przeczytałam ją szybko, bo ile dobrze pamiętam w dwa wieczory... ale spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie nudziłam się, nie aż tak. Książka wciąga, bo jest bardzo lekka, łatwa i przyjemna... ale spodziewałam się czegoś innego. Dzień po skończeniu książki rozmawiałam o niej z koleżanką i nie potrafiłam jej streścić fabuły. Pamiętałam jakieś ogólniki, ale książka po prostu wpadła mi do głowy, po czym wypadła tak samo szybko jak książki czytane na studia ;) Spodziewałam się czegoś co zrobi na mnie choćby minimalne wrażenie, zaciekawi mnie, zostawi z jakimiś przemyśleniami, a dostałam przyjemną do czytania historyjkę. Może jestem za stara, a może za dużo oczekiwałam, prawdopodobnie tak. Nie mówię, że książka jest zła, bo nie jest. Mogłabym ją polecić komuś młodszemu, albo komuś kto ma ochotę na coś lekkiego i dosyć angażującego, ale bardzo, bardzo łatwego. Jestem osobą, która raczej omija takie czytadła, o ile nie jestem chora i nie mam siły na coś poważniejszego. Rozumiem co się innym w tej książce podoba, jednak dla mnie to było zdecydowanie za mało.
I na tym koniec moich zawodów. Tak, właśnie tak, cała reszta książek, pozostałe 18, podobały mi się. Bardziej lub mniej, o czym zaraz się przekonacie. Zresztą, te dwa zawody, jak już napisałam, też nie były złymi książkami, a raczej kwestią tego, że chciałam czegoś dużo bardziej mrocznego, mocnego i intrygującego, a dostałam lekkie, trochę nudne, trochę nie, historie.
Teraz przejdźmy do książek dobrych. Z racji tego, że zostało mi ich tylko 18, to napiszę o wszystkich. Miejsca nie mają większego znaczenia. Te w pierwszej 3 są najlepsze, ale wszystkie czymś mnie ujęły, coś sprawiło, że je zapamiętałam, że będę chciała sięgać po kolejne części (o ile się pojawią) i wszystkie bardzo serdecznie wam polecam.
Pierwsze co po prostu muszę powiedzieć o tej książce to Grenlandia. Uwielbiam książki osadzone w tych wszystkich zimnych, mroźnych, deszczowych, czy jakkolwiek niekorzystnych pogodowo krajach. Może dlatego, że uwielbiam jesień i zimę, a cieplejszych pór roku wprost nie znoszę? Opisy mnie ujęły, miałam miejsce akcji dosłownie przed oczami.
Po drugie - intryga. "Dziewczyna bez skóry" to oczywiście kryminał, a w kryminale najważniejsza jest zagadka. Uwielbiam książki, w których do samego końca nie spodziewam się zakończenia, a tutaj tak właśnie było. Do samego końca nie wiedziałam kto, a jak już było to wiadome, to nie miałam pojęcia dlaczego. Nie był to jeden z tych kryminałów, gdzie podejrzewałam każdego, od pani z warzywniaka po samego głównego bohatera, ale i tak miałam paru podejrzanych i nie zgadłam do samego końca.
Nie jestem pewna czy to, co teraz napiszę nie będzie spoilerem, dlatego nie będę za bardzo wnikać, a po prostu wspomnę, że zdecydowanym atutem tej książki jest pewien notes. To jak dla mnie podniosło poziom już świetnej książki tysiąc razy. Kto czytał ten wie ;)
Teraz taki bardzo malutki i bardzo subiektywny minus - książkę czytało mi się długo. I nie przez brak czasu, bo na tą pozycję wybrałam taki okres, kiedy akurat czasu miałam aż za dużo. Nie chodzi o to, że było nudno, bo nie, było świetnie. Po prostu jestem człowiekiem, którego łatwo znużyć opisami. Co jakiś czas akcja może zwolnić, dla pogłębienia bohaterów, dla pokazania relacji między nimi, ale jak się dzieje, to ma się dziać dużo i szybko. Tutaj chwilami akcja była dla mnie po prostu za wolna. Ale dla wielu osób może to być zaleta, bo wiem, że niektórzy lubią takie powolne książki. Ja niestety nie przepadam, ale nie zniechęca mnie to tak jak kiedyś. Ważne, żeby była dobra fabuła, a tu jak najbardziej jest.
Według Lubimy Czytać "Dziewczyna bez skóry" jest pierwszą częścią cyklu "Dziennikarz śledczy Matthew Cave" - z niecierpliwością więc wyczekuję kolejnych części. A wam "Dziewczynę bez skóry" bardzo serdecznie polecam.
Nie za bardzo wiem jak mam pisać o tej pozycji. Uwielbiam książki wojenne, jednak zazwyczaj nie umiem o nich rozmawiać. Są poruszające, bardzo ciężko mi się je czyta, a jednocześnie pochłaniają mnie bez reszty. Z tą pozycją nie było inaczej. Jest to "najlżejsza" książka o II Wojnie Światowej z tych, które czytałam, ale nie znaczy to, że łatwiejsza. Lżej mi się ją czytało, raczej nie pochłaniam książek o tej tematyce w jeden wieczór. Bardzo mi się podobała, to mogę powiedzieć. Poruszyła mnie. Do dziś pamiętam doskonale wydarzenia z niej, choć minęło kilka miesięcy. Myślę, że po prostu każdy powinien ją przeczytać i sam poznać tą historię. Ja zdecydowanie polecam i mogę powiedzieć, że uważam, że to lektura obowiązkowa dla każdego.
Ostatnie lata są dla mnie bardzo przełomowe jeśli chodzi o książki polskiego autorstwa. Niegdyś czytałam tylko i wyłącznie lektury szkolne pisane przez Polaków - i jakoś wychodziłam z założenia, że nic nadającego się do czytania spod ich pióra nie wyszło, nawet nie próbowałam. Gdzieś przewinął się Sapkowski, czasem bardziej spodobała mi się jakaś lektura, ale wydawało mi się, że to wyjątki. A potem skończyłam szkołę i zaczęło się ;) Nie przeczytałam jakoś szalenie dużo polskich książek, a wręcz niestety dosyć mało, ale mam w tym roku postanowienie, żeby czytać ich więcej. W roku 2017 przewinęło się 5 takich pozycji i teraz o 4 z nich chciałam powiedzieć - o jednej już wspomniałam wyżej, czyli o "Kasacji" Remigiusza Mroza.
16. Jacek Łukawski "Krew i stal"
Uwielbiam hard fantasy. Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że to mój ulubiony gatunek. To zazwyczaj bardzo męskie książki, romansu raczej nie ma, a jeśli jest, to niezbyt ckliwy, dzieje się dużo, szybko i krwawo - może to nie do końca to co czytają kobiety, ale ja osobiście mogłabym czytać tylko to. A "Krew i stal" to majstersztyk. Styl Jacka Łukawskiego jest trudny - stylizowany na taki, jakim posługiwano się w średniowieczu. Ciężko było mi do tego przywyknąć, przez to, że miałam, niestety, małą przerwę od hard fantasy, ale jak już się przyzwyczaiłam to poszło gładko. Pomysł osadzenia w powieści stworzeń z mitów słowiańskich najbardziej mnie do tej książki zachęcił i słusznie, bo było wspaniale. Na dodatek cały wykreowany świat, rycerze, cała misja... no, cudo. Nie będę się teraz nad tym rozwodzić, bo nie jest to recenzja, a jakbym zaczęła pisać, to bym chyba szybko nie skończyła ;) Ale muszę tylko powiedzieć, że jest to oczywisty must read dla każdego kto lubi hard fantasy. Nawet jeśli nie jesteście przekonani do polskich książek - spróbujcie. Styl Jacka Łukawskiego nie jest prosty, ale warto spróbować się do niego przyzwyczaić, bo historia jest przewspaniała i szkoda by było ją pominąć.
15. Remigiusz Mróz "Behawiorysta"
Tak jak "Kasacja" mnie zawiodła, tak do Mroza się nie zniechęcam. "Behawiorysta" był cudowny. Wstrząsnął mnie dylemat wagoników (tak to się nazywało?). Podczas lektury wielokrotnie zastanawiałam się jak ja bym zagłosowała - bo szybko nadmienię, że w tej książce ludzie głosują online kto ma umrzeć z rąk mordercy na wizji. I nigdy nie chciałabym musieć znaleźć się w sytuacji, kiedy musiałabym podjąć taką właśnie decyzję. Uwielbiam książki, które zostawiają mnie z takimi trudnymi przemyśleniami. Tradycyjnie, jak to u Remigiusza Mroza zazwyczaj bywa, książkę czyta się bardzo szybko, pomimo niesamowicie trudnej i ciężkiej tematyki. Do bohaterów można się przywiązać i zależało mi na nich podczas lektury - choć muszę przyznać, że teraz, po prawie roku od przeczytania, pamiętam tylko sylwetkę tytułowego Behawiorysty. Cała reszta bohaterów mi umyka, mam świadomość, że byli i pamiętam kto to był i co robił, ale nie mam bladego pojęcia jacy to byli ludzie. O wiele bardziej jednak utkwiły mi w głowie obrazy, moje trudne przemyślenia i niesamowicie ciężka tematyka - myślę, że taki był zamysł tworzenia tej książki. Niekoniecznie fajni bohaterowie, a po prostu zastanowienie się co by zrobiło się w takiej sytuacji. I uświadomienie sobie, że, mimo wszystko, zna się odpowiedź. Zawsze trudną, zawsze bardzo smutną, ale myślę, że każdy z nas wie jak by zagłosował, gdyby był do tego naprawdę zmuszony - niestety. To takie zwrócenie uwagi na tą ciemniejszą stronę ludzkiej natury. I to, tak sądzę, w tej książce było najważniejsze.
14. Paulina Hendel "Żniwiarz. Pusta noc"
Kolejna polska książka, choć tym razem dużo lżejsza. Przyznam, że nie spodziewałam się po "Żniwiarzu" jakoś niesamowicie skomplikowanego świata i wielkiej intrygi - gdybym się spodziewała, mogłabym się trochę zawieść. "Żniwiarz" był dla mnie bardzo interesującą i przyjemną książką. Wciąga od pierwszej strony i momentami nawet nieco zaskakuje... choć niestety domyśliłam się największego twistu (może nie w 100%, nie wpadłam na wszystko, ale spodziewałam się KTO). Spodziewałam się również zakończenia - tego zupełnie ostatniego rozdziału, nie tyle twistu, co po prostu samiutkiego końca. Byłam pewna, ze to się wydarzy.
Bohaterowie są bardzo sympatyczni, dobrze napisani, można ich polubić. Pomysł Żniwiarzy niesamowicie przypadł mi do gustu, a słowiańskie potwory (znowu!) bardzo mi się podobały. Jest to młodzieżówka fantasy, a nie tak kochane przeze mnie hard fantasy, ale zdecydowanie dobra książka.
Z pewnością sięgnę po drugi tom, "Czerwone słońce", który już wyszedł, jak tylko będę miała ochotę na taką lekką, przyjemną, pochłaniającą lekturę.
"Królewska Talia" to bardzo klasyczne fantasy. Znajdą się ludzie, gnomy, elfy, czarodzieje - czego dusza zapragnie. Jednak umówmy się - to nie Tolkien. To po prostu kawał dobrego, acz lżejszego, klasycznego fantasy.
Jest sporo nazwisk, rodów, rzeczy, które trzeba zapamiętać - osobiście parę razy zaglądałam na ostatnie strony książki, gdzie znajduje się ściągawka z najważniejszymi informacjami o rodach, drzewo genalogiczne i parę innych rzeczy. Po jakichś 100stronach jednak książka tak mnie pochłonęła, wszystko już pamiętałam, poznałam zasady rządzące światem i książkę połknęłam naprawdę szybko. Uwielbiam takie historie. Nie jest to hard fantasy, krew się nie leje z każdej strony, ale tutaj ani trochę mi tego nie brakowało. Ta historia po prostu mnie zauroczyła. Byłam zachwycona podczas lektury. Było trochę poważnie, trochę zabawnie, znalazło się parę cytatów i mądrości (oczywiście z ust czarodzieja, jakżeby inaczej ;)). Nie jest to najbardziej oryginalna historia na świecie - czerpie ze znanych nam motywów. I może jest to minimalna wada, bo uwielbiam odkrywać nowe światy i czytać coś zupełnie nowego i świeżego, jak każdy - ale brak tego ani trochę mi nie przeszkadzał. Po prostu zakochałam się w tym świecie i w bohaterach. Czekam z niecierpliwością na drugi tom.
To już wszystkie polskie książki tego roku - niestety. Żałuję, że nie było ich więcej. Ale zostało jeszcze kilka świetnych powieści.
12-11. Susan Dennard "Prawdodziejka" i "Wiatrodziej"
"Prawdodziejkę" otrzymałam w 2016 roku we wrześniowym Epik Box. Zaczęłam ją czytać bardzo szybko, ale niestety pierwszy rozdział totalnie mnie zniechęcił. Miałam dziwne wrażenie, że nie rozumiem co się dzieje, że czytam jakiś bełkot. Nie wiem dlaczego, może nie miałam nastroju na fantasy, może byłam zmęczona. Książka przeleżała sobie 9 miesięcy na półce, aż doczekała się.
Przyznam, że zaczęłam ją czytać z ogromnym dystansem - tamto pierwsze wrażenie mocno mnie zniechęciło. Pewnie dlatego pierwsze kilkanaście stron niezbyt mi się podobało, ale jednak brnęłam w tą historię. Potem było lepiej - ciężko mi stwierdzić, czy autorka zaczęła w pewnym momencie lepiej pisać, czy po prostu ja zaczęłam się przekonywać. Sądzę, że chodzi o to drugie. Historia mnie zainteresowała, ale miałam problem z bohaterami - mocno mnie irytowali, szczególnie Safi. Mimo wszystko traktowałam tą historię trochę jako takie guilty pleasure - podobało mi się i chciałam więcej, ale nie uważałam tego za bardzo dobrą książkę.
"Wiatrodzieja" kupiłam sprzedaży przedpremierowej i od razu się za niego zabrałam. Wiecie jak to jest z guilty pleasure - widzimy wady książki, nawet nas to bawi, ale pochłania nas bez reszty. I przeżyłam ogromne zaskoczenie. Moim skromnym zdaniem "Wiatrodziej" jest o niebo lepszy od "Prawdodziejki". Bohaterowie się rozwinęli, fabuła stała się naprawdę ciekawa, nikt mnie już nie irytował. To naprawdę kawał dobrej powieści młodzieżowej.
Wiem, że wielu osobom "Prawdodziejka" bardzo się podobała - "Wiatrodziej" spodoba się wam jeszcze bardziej. A jeśli "Prawdodziejka" was nie zachwyciła, dajcie szansę drugiej części, bo naprawdę warto.
10. Neil Gaiman "Mitologia Nordycka"
Gaiman sprawdza się tak w długich powieściach jak i w krótkiej formie. Bardzo lubię jego książki. Ciężko mi jednoznacznie ocenić "Mitologię Nordycką" pod kątem historii, ponieważ to są mity, a nie autorski pomysł Gaimana. Bardzo mi się podobało. Lubię styl tego autora. Polecam zarówno jego fanom, jak i osobom, które po prostu lubią wszelkie mitologie.
Poza tym patrzę na tą książkę trochę jak na uzupełnienie "Amerykańskich Bogów" - pojawia się tu parę mitów, które uzupełniają pewne kwestie. Podczas lektury "Amerykańskich Bogów" nie czułam braku tych informacji, ale jednak odnajdywanie ich w "Mitologii Nordyckiej" było bardzo ciekawe i przyjemne. Polecam czytać te pozycje jedna po drugiej - kolejność chyba nie będzie miała większego znaczenia.
9. Sebastien de Castell "Ostrze Zdrajcy"
Nie czytałam "Trzech Muszkieterów", ale po tej pozycji mam na to zdecydowaną ochotę. "Ostrze Zdrajcy" to cudowna, zabawna i ciekawa opowieść. Pokochałam bohaterów, szczególnie ujął mnie Falcio, ale Kest i Brasti byli niemniej genialni. Nie była to tak mocna fantastyka, jaką uwielbiam, ale nadrobiła przede wszystkim angażującą historią i tym, że była po prostu zabawna. Przyznam szczerze, że nie bardzo wiem co mogłabym o niej jeszcze napisać - czytałam ją na początku roku i nie pamiętam dokładnie wszystkich wydarzeń - może wrócę do niej z przyjemnością przed premierą drugiej części i wtedy mam nadzieję, że uda mi się napisać bardziej rozbudowaną opinię. Mimo wszystko pamiętam swoje wrażenia - a byłam zachwycona.
S.K. Treyman ma na koncie raptem dwie książki - tą, oraz "Bliźnięta z lodu", którą to rozpoczęłam rok 2016. I obie te książki darzę ogromną miłością. Uwielbiam styl Treymana, a fakt, że osadza swoje powieści w bardzo mrocznych pogodowo sceneriach, to, jak już wspominałam, dla mnie ogromny plus. Uwielbiam to jak autor buduje napięcie. To, że do samego końca nie wiemy o co chodzi. A fakt, że największą niewiadomą w tych książkach są dzieci, sprawia, że jest to jeszcze lepsze. Nie wiem jak wy, ale we wszystkich thrillerach i horrorach najbardziej potrafią mnie przerazić właśnie dzieci. W książkach nie jest inaczej. I u Treymana jest to świetnie ograne. Napięcie jest budowane przez całą książkę, a pod koniec to już apogeum. Za to twist fabularny jest ogromny, choć może nieco przekombinowany, ale na tle całej powieści nie przeszkadza mi to szczególnie mocno. Jeśli mam czytać thrillery, to oczekuję właśnie takich.
"Czas Żniw" to jedna z moich ulubionych serii młodzieżowego fantasy. Nie określam jej jako typowej młodzieżówki - choć należy do gatunku, jest moim zdaniem nieco dojrzalsza. Po pierwszej części byłam zachwycona, druga pobiła pierwszą, a trzecia pobiła drugą. I jeśli to dalej będzie taka równia pochyła w górę, to ostatni tom rozwali wszystko ;) Jestem bardzo zaangażowana w tą historię i z niecierpliwością wyczekuję kolejnych tomów. Nie chcę mówić o fabule, bo to kolejny tom serii, a ja nie jestem mistrzem w unikaniu spoilerów. Powiem, że wgniotło mnie w fotel i całą książkę połknęłam jednego dnia. Jestem w stanie wciskać tą serię dosłownie każdemu.
6. Patrick Ness "Siedem minut po północy"
Króciutka książka na max 2-3 godzinki. Prawdę mówiąc długo nawet nie chciałam jej czytać - wiedziałam, że to taka mądra, trochę moralizatorska i symboliczna historia, a nie przepadam za takimi. "Mały Książę" choćby, to takie oczywistości ubrane w ładne słowa. Mimo wszystko zdecydowałam się kupić książkę, kiedy znalazłam ją na jakiejś przecenie za kilka złotych, "bo fajna okładka". Jakiś czas leżała na półce i ładnie wyglądała, ale w końcu po nią sięgnęłam - trochę z ciekawości, trochę bo nie miałam co czytać. I... zostałam pozytywnie zaskoczona. Nie były to właśnie takie ładnie opisane banały. Trzeba było trochę pomyśleć, sama pierwsza warstwa fabularna też była całkiem interesująca. Ostateczny morał trafił do mnie, ale głównie dlatego, że byłam w takim momencie w życiu, że pomogło mi to ogarnąć pewne kwestie. I bez tego bym ogarnęła, ale wiecie jak to jest, pewne rzeczy po prostu docierają do człowieka, jeśli jest w takiej a nie innej sytuacji - nie ważne czy to rozmowa z kimś, czy książka. Pewnie nie każdemu się spodoba - może nawet mi by się nie spodobała, gdybym czytała ją kiedy indziej, nie wiem. Ale na tamten moment była to dla mnie idealna lektura.
5. S.J. Kincaid "Diabolika"
Nie podzielam tych wszystkich ochów i achów nad tą pozycją. Jest dobra - to prawda. Oryginalna też. Styl autorki również jest w porządku. Powieść jest bardzo ciekawa, z tym też się zgadzam. Ale nie jestem aż tak wielce zachwycona jak niektórzy. Jest to jedna z lepszych książek młodzieżowych, ale jak na mój gust, nie jedna z najlepszych. Trochę się zawiodłam, bo po tych wszystkich entuzjastycznych recenzjach spodziewałam się czegoś więcej, ale mimo wszystko oceniam książkę bardzo dobrze. Po prostu się nie zachwycam :)
I w sumie traktuję "Diabolikę" jak pojedynczą historię. Nie jestem pewna czy chcę sięgnąć po drugą część. Podobało mi się, ale mam wrażenie, że już mi starczy. Skończyło się jak się skończyło, zakończenie mnie usatysfakcjonowało, wydaje mi się, że wszystkie wątki zamknięto... i tyle. Może przeczytam drugą część jak trafi się okazja, ale nie mam na to ciśnienia. Nie tęsknię do tego świata, nie przywiązałam się do bohaterów. Mimo wszystko polecam, bo książka jest naprawdę ciekawa i warta uwagi. Po prostu nie zachwyciła mnie aż tak bardzo.
Uwielbiam tą książkę. Cały rok byłam pewna, że będzie w moich TOP 3, ale ostatnie miesiące roku to zmieniły, o czym zaraz. W każdym razie "Amerykańscy bogowie" mnie zachwycili. Do tej pory, kiedy myślę o tej książce, jestem zachwycona. Mam ochotę przeczytać ją jeszcze raz, a nawet dwa razy, bo książka, poza bardzo ciekawą i intrygującą warstwą fabularną, jest też symboliczna. Mam wrażenie, że nie wyłapałam wszystkiego i kiedyś na pewno do niej wrócę, choć rzadko czytam książki kilka razy. Jestem tą powieścią wprost zachwycona, a pomysły Gaimana nie przestają mnie zadziwiać ;)
Kocham i wielbię. Ta książka po prostu złamała mi serce. Pochłonęłam ją na ostatnią chwilę, bo kończyłam w Sylwestra, ale to był najlepiej spędzony Sylwester. "Nibynoc" jest przegenialna. A końcówka, kiedy to okazuje się, że każdy malutki szczegół był istotny... rozpływam się. Nic tu nie jest przypadkowe. Styl autora jest wspaniały, historia jest cudowna, a bohaterów naprawdę się lubi albo nienawidzi (ale nie dlatego, że są źle skonstruowani, a dlatego, że po prostu nienawidzi się ich tak, jak można by nienawidzić realnych ludzi) - czego chcieć więcej? Ja jestem absolutnie oczarowana i zachwycona. I z ogromną niecierpliwością czekam na drugi tom - tylko siłą woli powstrzymuję się od przeczytania tego po angielsku, bo chcę mieć to na papierze, a nie chcę kupować dwa razy tego samego ;) Choć nie wiem jak długo jestem w stanie czekać. Ta książka to po prostu arcydzieło.
2. Brandon Sanderson "Z mgły zrodzony"
Sandersonowi ufam już tak bardzo, że nawet nie pytam co to, o czym to, czy ciekawe - po prostu biorę i czytam. Na tym autorze po prostu nie można się przejechać. Tworzy absolutne arcydzieła. Na dodatek przedstawia nam nowe zasady rządzące jego światem - przeczytałam naprawdę sporo serii i pojedynczych książek fantasy, ale pomysły Sandersona zawsze są świeże i zaskakujące. Każdy bohater ma swój charakter, a ja kocham każdego z nich z osobna - nieważne czy to burkliwy Clubs, zabawny Spook, charyzmatyczny Kelsier czy podejrzliwia Vin. Nie da się ich nie lubić, ale każdego lubi się za coś innego. Można w te postaci uwierzyć, przywiązać się do nich i kibicować im, choć ich misja jest wręcz absurdalna. Zakończenie za to łamie serce i nie można się po nim pozbierać.
(Chyba nikogo nie dziwi, że rok 2018 rozpoczęłam ze "Studnią wstąpienia"? :))
1. Kristin Hannah "Słowik"
Boli mnie serce, kiedy myślę o tej książce. Pamiętam jak długo ją czytałam - nie dlatego, że była zła czy nudna, o nie. Czytałam ją tyle czasu dlatego, że po prostu nie byłam w stanie znieść wydarzeń znajdujących się na kartach tej powieści. Nie płaczę na książkach - ale to była jedna z naprawdę niewielu powieści, przy której było naprawdę blisko. Ta książka mnie po prostu zachwyciła i zdruzgotała jednocześnie. To niesamowicie bolesna, ale piękna opowieść. Odkładałam ją co chwilę, bo wręcz bałam się dowiedzieć co będzie dalej, ale zaraz brałam ją z powrotem i czytałam, a potem nie mogłam się pozbierać po kolejnych bolesnych wydarzeniach. To najlepsza książka tego roku... i chyba najlepsza książka o II Wojnie Światowej, jaką kiedykolwiek przeczytałam.
I to już wszystkie książki, które przeczytałam w 2017 roku - dosyć mało, wiem. Ale i tak jestem bardzo usatysfakcjonowana tym, że przeczytałam wiele tak dobrych pozycji.